Dojechałem wreszcie do domku i przez ostatnią dobę głównie jeżdżę samochodem. Dziś pojechałem w góry, żeby przetestować autko na górskich serpentynach. Kilka wrażeń totalnego amatora w mocno średnim wieku:
Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że nie mam wielkiego doświadczenia w prowadzeniu aut tej klasy. Na co dzień jeżdżę zupełnie innym samochodem i choć przejechałem już ponad 6 milionów km, to doświadczenie z tira nie jest zbyt przydatne w BMW.
Miałem pięciolitrowego Mustanga, z kompresorem, około 350 KM, ale to było 25 lat temu. Jeździłem trochę modyfikowaną Acurą (Hondą) NSX, ale była pożyczona od sąsiada, więc człowiek miał trochę obciach, żeby nie iść na full. Poza tym to także było dość dawno. Jechałem też Ferrari F40, który był jedynym autem szybszym niż M3 spośród tych, które prowadziłem, ale F40 tylko podstawiłem innemu kierowcy pod jego naczepę, jadąc na jedynce kilkanaście metrów, więc to się zupełnie nie liczy.
Dzisiaj więc skoczyłem na głęboką wodę. I auto mnie totalnie zauroczyło, bo jest to samochód, który bardzo wiele wybacza kierowcy. Jest bardzo łatwo udawać w nim Kubicę, bo elektronika myśli za głupiego woditiela.
Oczywiście elektroniczną nianię można wyłączyć, ale to naprawdę byłaby głupota. Zwłaszcza w mojej sytuacji i na takiej drodze, na jakiej jechałem. Gdy się jedzie na torze, z szerokimi poboczami, albo gdy się dryftuje na szerokim placu, wtedy jak najbardziej, można i trzeba wyłączyć wszelkie zabezpieczenia. Ale na wąskiej szosie, z ostrymi skałkami na poboczach i z jadącymi z przeciwka turystami, niania bywa w szybkiej jeżdzie bardzo pomocna.
Samo auto ma wszystko rewelacyjne. Moc, zawieszenie/opony i hamulce. Acura NSX prowadziła się bardzo podobnie, nawet chyba, dzięki centralnie umieszczonemu silnikowi, trochę lepiej pokonywała zakręty, ale nie miała takiej mocy. Mój Mustang też nie mial, ale nie tak wiele mu brakowało, ale podwoziowo był on sto lat za M3. Fakt, że dzisiejszy Mustang to zupełnie inna bajka, jednak ten z lat osiemdziesiątych, na dodatek z tanimi oponami, potrafił tylko przyspieszać, z hamowaniem i skręcaniem miał już poważne problemy.
Tak więc muszę powiedzieć, że M3 to zdecydowanie najlepszy samochód jakim kiedykolwiek jechałem. W miarę komfortowy, choć trudno jego zawieszenie nazwać „miękkim”. Dopiero po wciśnięciu guzika „M” zawieszenie staje się sztywne jak granit i czuć każdą nierówność w drodze. Co zresztą mi wcale nie przeszkadza.
Prowadzi się precyzyjnie, jak po szynach, a gdy się przesadzi, elektronika błyskawicznie koryguje błędy kierowcy. Nie ma znaczenia, czy w połowie zakrętu się zacznie hamować, czy się stanie na gazie, auto caly czas ma bardzo neutralną charakterystykę. Oczywiście wyłączając system pomocy kierowcy bardzo łatwo auto wprowadzić w dryft. Mocy mu nie brakuje.
Mówiąc o mocy, zaskoczyło mnie to, że on ciągnie mocno przy każdej prędkości. Nie dostaje zadyszki nawet, gdy się już leci grubo ponad 200 km/h. Miałem wrażenie, że niezależnie od tego z jaką jadę prędkością, wystarczy nacisnąć gaz i ten silnik odnajduje kolejne rezerwy mocy. Być może na niemieckiej autostradzie w końcu by się człowiek doczekał momentu, gdzie auto przestaje przyspieszać, ale na górskich drogach zawsze pozostawała spora rezerwa mocy.
Było też kilka rzeczy, które mi się nie podobają. Cały ten „I-drive”, pokładowy komputer i system informacyjno-nawigacyjny jest totalną pomyłką. Bardzo trudno intuicyjnie cokolwiek ustawić. Do tego grafika w nawigacji gorsza niż w przeciętnym GPS-ie za sto dolarów. I to były by wszystkie moje zastrzeżenia. Mógłbym ponarzekać jeszcze, że dużo pali, ale jeżeli wskazania pokładowego kompa są prawdziwe, to po całym dniu osiągnąłem ok. 15 litrów na setkę. W samych górach spalał ok. 20 litrów, przy dość intensywnej jeździe, głównie na drugim i trzecim biegu. Przy normalnej, spokojnej jeździe pewnie daloby się osiągnąć z 12, ale to się dopiero okaże. Trudno jednak mówić, że to dużo w aucie z takim silnikiem.
Jest jeszcze jedna wada w codziennej jeździe tym samochodem. Jest on tak mocny, że jest dość trudno płynnie i łagodnie ruszać z jedynki. Silnik jest dość głośny, przyspiesza jak wariat, więc gdy się jedzie z teściową do kościoła, wypadałoby wykazać się płynnością i łagodnością, a tymczasem albo zaczyna szarpać, albo rwie do przodu jak szalony. Oczywiście przesadzam troszeczkę, ale rozumiecie o co chodzi.
Z pewnością po kilku dniach nie będę miał tych problemów, a poza tym znalazłem inne, rewelacyjne rozwiązanie. Wystarczy po prostu ruszać z dwójki. Ma on wystarczającą moc i jest wystarczająco elastyczny, by to zrobić. Rusza łagodnie, na dodatek nie ma potrzeby w sekundę po ruszeniu zmiany biegu na dwójkę. A gdy się chce ruszyć troszkę szybciej, to można i z dwójki, na której można się rozpędzić do setki bez zmiany biegu.
Film z wczorajszej jazdy w górach. Jakość obrazu nie najlepsza, ale to nieistotne. Ważne, że dźwięk jest.

I ważne, że szczęśliwie wróciłem do domu, bez mandatu i bez wylądowania w krzakach.
http://www.youtube.com/watch?v=6z3QXS_bRmk